Pełen przygód start Marka w MTB Maraton Istebna

Tekst: Marek Klimowicz

Po powro­cie z wyprawy rowerowej do Peru wol­ny week­end przed rozpoczę­ciem roku aka­demick­iego postanow­iłem spędz­ić na sportowo. Przeszuku­jąc strony inter­ne­towe rajdów rowerowych natrafiłem na stronę https://trailteam.pl/ gdzie przeczy­tałem o opcji star­tu w mara­tonie rowerowym Pow­er­ade Suzu­ki MTB Marathon w Isteb­nej. Co praw­da nastaw­iłem się na rajd na ori­en­tację, ale czemu się nie sprawdz­ić? Trze­ba sobie przy­pom­nieć szy­bkie ści­ganie - pomyślałem. Mara­ton w Isteb­nej był ostat­nim w tym roku z całego cyk­lu. Zjechała się zatem cała czołówka by potwierdz­ić swój pry­mat w tym sezonie.

Sprawdze­nie dojaz­du do Isteb­nej: pociąg nie dojeżdża, ale jest bezpośred­ni do Biel­sko Białej. Ponieważ pogo­da zapowia­da się ład­nie, postanaw­iam że z Biel­sko Białej wsiądę na row­er i pod­jadę do Istebnej.

Wyjeżdżam w czwartek i po ok. 15 godz­i­nach w piątek o 10:00 jestem na połud­niu Pol­s­ki. O dzi­wo, nie jestem zmęc­zony podróżą i mając w per­spek­ty­wie sobot­ni start spoko­jnym tem­pem robię 40km. Po drodze spo­tykam Tom­ka z Łodzi na „starej ale jarej” kolarce.

Dojeżdżam do Isteb­nej — pora poszukać miejs­ca jakie zarez­er­wowałem na noc­leg. Chat­ka Stu­denc­ka — nazwa brz­mi zachę­ca­ją­co. Później okazu­je się, że dro­ga do chat­ki z Isteb­nej to ok. 8km pod górę. Ale atmos­fera w chatce wyna­grodzi niedogodności :)

W piątek wsta­ję wcześniej by pojechać na start i przyjrzeć się mapie trasy. Staram się zapamię­tać gdzie są bufe­ty, ile jest cięż­kich pod­jazdów aby jak najlepiej rozłożyć siły.

Z racji, że to mój pier­wszy start w tej imprezie, star­tu­je z ostat­niej linii. Pier­wsze kilo­m­e­try to asfalt i prze­bi­janie się do przo­du, jed­nak z racji że dawno się nie ści­gałem nie chce z początku się wykończyć. Po pier­wszym pod­jeździe w lesie wiem ze trasa będzie wyma­ga­ją­ca. Ponieważ nie od dziś wiado­mo, że maratony wygry­wa się na pod­jaz­dach, staram się wyprzedzać na pod­jaz­dach co nie jest łatwe, bo dro­ga wiedzie wąskim szlakiem pieszym, bard­zo kamienistym i ostro pod górę. Mija 15 km, jedzie mi się coraz lep­iej, zamierzam pod­krę­cić tem­po. Jak na złość zeskaku­je mi łańcuch z kase­ty, ale to nic — 2 sekundy i jadę dalej. Robie jeszcze z 2 km i prze­bi­jam dętkę. Mam zapa­sową, ściągam starą, zakładam nową i wtedy zauważam poważny prob­lem- zgu­biłem pomp­kę! Jak to zwyk­le, jest szczęś­cie w nieszczęś­ciu. Ktoś obok mnie też łapie „kap­cia”, pomagam mu zmienić dętkę i razem pom­pu­je­my koła. Szy­b­ka zmi­ana i rusza­my w pogoń. Noga dobrze zapo­da­je wiec szy­bko nadra­bi­am stra­cony czas i doga­ni­am kolarzy, z który­mi jechałem do tej pory. Dojeżdżam do pier­wszego pomi­aru cza­su. Czas: 1:45:12 (184/ok. 500 zawod­ników) Około kilo­metr za punk­tem kole­jny ”snake”. Tym razem jest słabo. Nie mam już dęt­ki na zmi­anę ani pomp­ki :/ Ściągam stara dętkę i zauważam co jest powo­dem tak częstego prze­bi­janie dętek. Rozwalona opona!

Motywac­ja spa­da. Zas­tanaw­iam się czy nie zjechać do mety. Ale nagle ktoś pod­jeżdża, pyta czy coś potrzeb­ne, rzu­ca mi swo­ją zapa­sową dętkę. Zakładam. Kil­ka min­ut później dosta­je od innego kolarza pomp­kę i ruszam dalej. Jedzie mi się słabo, dużo cza­su stra­cone, a mięśnie zastygły. Robie kil­ka kole­jnych kilo­metrów i kole­jny snake. Ktoś pod­jeżdża rzu­ca mi łat­ki — dzię­ki kolego :) Już powoli łatam dętkę, w miejsce przetar­cia opony wkładam kawałek mojej starej dęt­ki. Ter­az mija­ją­cy mnie zawod­ni­cy już się tak nie spieszą, prak­ty­cznie każdy się pyta czy potrze­bu­je czegoś. Dosta­je pomp­kę, pom­pu­je koło i śmigam jeszcze z 20 km do koń­ca. Wiem, że już nie powal­czę — ale nie pod­dam się, ukończę! Wyprzedzam kilku row­erzys­tów, dojeżdżam do drugiego bufe­ty bez kro­pli w bidonie, napeł­ni­am bidon i śmigam dalej. Po bard­zo długiej prz­er­wie wresz­cie jedzie mi się dobrze. I w dobrym tem­pie wpadam na metę. Na liczniku 54km. Pomi­mo słabego cza­su jestem zad­owolony. Trasa bard­zo mi się podobała, była dobrze oznac­zona. Podz­iękowa­nia dla orga­ni­za­torów za zamówie­nie pogody :) Słońce świeciło cały dzień.

Także wielkie podz­iękowa­nia dla TRAIL­tea­mu za ufun­dowanie wpisowego i możli­wość ści­ga­nia się w jego barwach.

W drodze powrot­nej planowałem jechać do Wisły i z prze­si­ad­ka­mi dojechać do Gdynii, bo zapowiadały się zak­wasy po zawodach. Jed­nak jechało się tak dobrze, że dojechałem do Pszczyny. (Bard­zo ładne miasteczko — polecam)

Nie pozosta­je mi nic innego jak powró­cić do Isteb­nej w przyszłym roku :) A tym cza­sem jak­iś rajdzik/maraton na Pomorzu :)

%d bloggers like this: