Do dużego startu na nartach biegowych ciągnęło mnie już od jakiegoś czasu. Jeżdżę od 3 lat i sprawia mi to dużą frajdę. Wypracowałam swój własny ‘styl’ podglądając co lepszych biegaczy na trasach no i oczywiście profesjonalistów w telewizji. Wszystko to jednak jeden wielki samouk, ale ponieważ wysiłek przy jeździe jest spory, traktuję ten sport jako zimowe uzupełnienie, a czasami i substytut treningu biegowego.
Termin Biegu Piastów i w tym roku nie spasował z moim kalendarzem, wiec postanowiłam znaleźć jakiś zamiennik. Wybór padł na König-Ludwig Lauf w Oberammergau, należący do biegów cyklu FIS i Worldloppet. Z dwóch dystansów — 23km i 50km — wybrałam ten krótszy.
W dzień startu temperatura ‑18st, lekki wietrzyk i słońce, skrzypiący śnieg — idealne warunki zimowe.
Start mojego biegu o 13:00, więc zdążyłam sobie wszystko obejrzeć (robią wrażenie 24 tory jeden przy drugim na polu startowym), podsmarować narty (wprawdzie z łuską, więc nie profi na zawody tej rangi) i pokibicować zawodnikom biegnącym na długiej trasie.
Startuję z bloku 3, czyli ostatniego. Właściwie to dobrze, bo przynajmniej nie bedą na mnie pokrzykiwać że za wolno ze startu ruszam:). Jeszcze kilka spojrzeń na moich przeciwników z bloku i przez myśl przechodzi mi, że może jednak powinnam stanąć w bloku 2 — po lewej starsza pani na sprzęcie pamiętającym lata jej młodości, po prawej pan o sporej tuszy i z plecakiem…a ja między nimi na mocno topowych nartach Salomona (wprawdzie z łuską, ale i tak z górnej półki). Ale powinnam pamiętać, że nie sprzęt jeździ…
Pistolet wystrzelił niespodziewanie więc ruszamy w lekkim chaosie. Mocno cisnę, aby dogonić żwawo przesuwające się czoło mojej grupy, ale narty jakoś do tyłu uciekają (“to pewnie ten smar” — myślę sobie. Jak wiadomo brak techniki najlepiej zatuszować wadą sprzętu;)). Pani starsza cały czas koło mnie, a nawet wyprzedza mnie o pół narty. Do pierwszego zjazdu (3ci kilometr) nie udaje mi się dogonić większej grupy. Niby na lekkich podbiegach ich lekko doganiam, ale potem znowu odjeżdżają. Tak więc następny kilometr po otwartym muszę robić bez osłony, a lekko wieje i oczywiście w twarz:). Teraz jeszcze lekkie podejście przez 1,5 km, a potem już w miarę płasko do mety (wiem, bo przejechałam tę trasę dwa razy na treningu). Pani cały czas koło mnie i na płaskich odcinkach mnie wyprzedza. Ukradkiem przyglądam się jej technice, patrzę tez na innych wokół…i nie wiem. Oświeci mnie dopiero na ok. 20km…W między czasie zaliczam jeszcze mały upadek na kilometrze 4. Zjazd nie był stromy, ale ja się jakoś zagapiłam. Zbieram się szybko będąc w stresie, że mnie inni nadjeżdżający z góry rozjadą i zdążam jeszcze uchwycić pełen litości wzrok mijającej mnie pani starszej. Do mety już jej nie zobaczyłam.
Reszta dystansu minęła już bez niespodzianek. Na kilka dobrych kilometrów uczepiłam się pewnego pana w pomarańczowych leginsach — nadawał dobre tempo i w tym dwuosobowym pociągu udało nam się wyprzedzić sporo osób. Linię mety minęłam po 1 godzinie 50 minutach. Frajda była duża i to najważniejsze. A za rok to może być tylko lepiej, tym bardziej, że na własne oczy podpatrzyłam jak to robią profi i będę to teraz wprowadzać w czyn:).
Link do zapisu z pulsometra: http://www.movescount.com/moves/move4102846