Harpagan 43

 

Ostat­ni week­end przyniósł wiele sportowych emocji, ale chy­ba zde­cy­dowanie naj­goręcej było na Har­pa­ganie. Serdecznie grat­u­lu­je­my wszys­tkim zawod­nikom TRAIL­tea­mu i zaprasza­my na intere­su­jące i pełne szczegółów relac­je Dar­ka i Zbyszka.

 

TP50 kobi­ety

Alek­san­dra Bed­nar­czyk —  5 miejsce – 8:48:31

 

TR100 kobi­ety

Anna Olbrycht – 7 miejsce – 16 pkt

 

TP50 mężczyźni

Remik Nowak – 1 miejsce – 4:53:43

Dar­iusz Pośledik – 3 miejsce – 4:53:56

Janusz Olbrycht  — 27 miejsce – 7:28:26

Jacen­ty Łapanows­ki – 28 miejsce ‑7:28:27

Zbig­niew Bed­nar­czyk – 48 miejsce – 8:48:34

 

 

Tekst: DAREK POŚLEDNIK

„HARPAGAN 43 – nau­ka ści­ga­nia na TP50”

Gdy­by mnie ktoś zapy­tał „Jak było na H‑43 ?” po 1h biegu, to pewnie usłysza­ł­by jak­iś nielit­er­ac­ki epitet.
Ter­az, jak myślę o TP-50 na Har­pa­ganie mogę spoko­jnie napisać, że to była duża lekcja.
Wielu rzeczy.
Ten wyjazd miał być inny. Włóczyk­ij był debi­utem i w zasadzie stanow­ił jeden wiel­ki znak zapy­ta­nia – zarówno w kwestii dys­tan­su, ori­en­towa­nia, żywienia, bólu albo przy­jem­noś­ci. Jak z jeżem – zaprzy­jaźnil­iśmy się spoko­jnie i nie bolało. Potem przyszedł czas na Różę Wia­trów i pier­wszą samodziel­ną próbę poko­na­nia 50-ki. Pri­o­ry­tet – nie zgu­bić się. Czas dojś­cia – nieważny.
Har­pa­gan miał być próbą, na ile mnie aktu­al­nie stać zarówno w kwestii biegu, jak i naw­igowa­nia. Mina mi zrzedła parę dni przed H‑43, jak obe­jrza­łem archi­walne mapy z poprzed­nich edy­cji – pier­wszą mapą, jaką obe­jrza­łem była trasa H‑42 w Elblągu. I nie było to budu­jące doświad­cze­nie. Szy­bko doszedłem do wniosku, że piorun czegoś tam dwa razy nie robi i że w tym roku dla równowa­gi musi być trasa łatwiejsza naw­iga­cyjnie. Utwierdz­iła mnie w tym przeko­na­niu szy­b­ka anal­iza map okolic Czarnej Wody. Płasko, gęs­ta sieć przecinek, teren mało podmokły. Ide­alne miejsce na TEST.
Na star­cie poza mną staw­iło się kil­ka osób z naszego Trail­Tea­mu: Remik, Zbyszek, Ola i Michał. Oczy­wiś­cie towarzyszyła nam gru­pa pon­ad 200 osób, która postanow­iła zmierzyć się z tą trasą. Stopień zaawan­sowa­nia różny. Obuwie różne. Odzież róż­na. Bie­gacze. Piechurzy. O tym, że potem „twardziele” z 100km patrzyli na nas, jak na dzieci w piaskown­i­cy – przemilczę.
Na to co ostate­cznie zdarzyło się już na trasie miało wpływ kil­ka rzeczy. Ambic­ja, sportowe zacię­cie i w końcu Kuba który na star­cie postanow­ił, że bieg­nie z Remikiem – przy­na­jm­niej tak dłu­go, jak da radę. Kubę poz­nałem na Róży Wia­trów, gdzie razem z Orzechem (robił na H‑43 setkę) biegliśmy ład­nych parę kilo­metrów. Wydawało mi się, że poziom wytrenowa­nia mamy podob­ny, więc dłu­go się nie zas­tanaw­iałem. ŚCIGAMY SIĘ RAZEM.
Po wyda­niu map, szy­b­ki rzut oka na trasę i wiem, że jak już mnie Remik odstawi to raczej nie powinienem się zgu­bić. Prze­bie­gi wydawały się w miarę ewidentne. Oczy­wiś­cie bez­pieczne wari­anty zakładały dołoże­nie paru kilo­metrów do nom­i­nal­nej 50-ki, ale potwierdz­iło się to, że teren jest gen­er­al­nie prosty naw­iga­cyjnie. Wtedy jeszcze nie wiedzi­ałem, że dokład­nie mapę obe­jrzę dopiero na mecie. Na trasie … no cóż …
Na star­cie trochę się zagapil­iśmy (Remik, Kuba, Michał i ja) i gonieni stad­nym instynk­tem podążyliśmy za tłumem. Dosyć szy­bko wyprzedzil­iśmy maszeru­ją­cych i do lasu wpadliśmy już z bie­gacza­mi. Czołówka uciekła do przo­du, ale gen­er­al­nie wszyscy pobiegli na wari­ant dro­gi, która prowadz­iła na most.
Remik szy­bko wyprowadz­ił nas na wari­ant „alter­naty­wny” przez kanał. Tutaj zaczęła się lekc­ja strate­gii „ści­ga­nia” – czegoś, co było dotąd dla mnie zupełnie obce. Założe­nia były dwa: pier­wsze 3–4 punk­ty zal­icza­my jak najszy­b­ciej i wybier­a­jąc wari­anty „niezbyt oczy­wiste dla innych” staramy się gubić konkurencję. W ten sposób już na 1km zostal­iśmy sami i w zasadzie aż do koń­ca nie mieliśmy prak­ty­cznie kon­tak­tu z inny­mi bie­gacza­mi. Remik tylko stwierdz­ił, że chy­ba jeszcze nie był na takim Har­pa­ganie, na którym już na PK1 biegł­by sam.
Przed­staw­ione wyżej założe­nia „ści­ga­nia” oznacza­ły w prak­tyce dwie rzeczy: śred­nie tem­po biegu ok. 5:00–5:15 i szy­b­ka kri­oter­apia w kanale. Na PK1 (który z dale­ka wyglą­dał jak obelisk, a z bliska okazał się kop­ułą namio­tu) wpadliśmy 2–3 min­u­ty za czołówką, mając przed sobą 13 zawod­ników. Na PK2 byliśmy już pier­wsi – niko­go po drodze nie mija­jąc ! Tajem­ni­ca tkwi pewnie w kole­jnej szy­bkiej przepraw­ie przez Strugę w linii przecin­ki, która wyprowadz­iła nas na PK2. Czołówka straciła do nas tylko na tym prze­biegu ok. 9–10minut. O ile na PK1 nasz prze­bieg pokry­wał się z opty­mal­nym wari­antem budown­iczego (ok. 4km) to na PK2 mój Garmin wykazał prze­bieg poniżej 8km – pod­czas gdy teo­re­ty­cznie ten punkt był odd­alony o 10km od star­tu. Te 2km, które tu zyskaliśmy wobec innych zawod­ników zaważyły m.in. o późniejszym zwycięst­wie. Nie da się ukryć – wygral­iśmy na sztuce nawigowania.
Kole­jny prze­bieg, jak dla mnie majster­sz­tyk, azy­mut na północ w kierunku przes­myku między jezio­ra­mi Grzyb­no i Wys­pa. Potem już po przecinkach na PK3, gdzie Michał stwierdza, że on chy­ba jed­nak woli na włas­ną rękę. Tu zyskaliśmy dodatkowe 2 min­u­ty. Ter­az jak o tym myślę, wyda­je się że ten wari­ant wcale nie był taki ryzykowny – ciężko zgu­bić jezioro. Nie da się jed­nak ukryć, że gdy­bym biegł sam obie­gałbym J.Grzybno po zachod­niej stron­ie – oczy­wiś­cie nadra­bi­a­jąc dys­tans. T
Tutaj muszę coś dorzu­cić od siebie. Gdy­by ktoś zajrzał do mojej głowy na tym prze­locie, gdzie momen­ta­mi cięliśmy „na krechę” schodząc w oko­lice tem­pa ok. 4:30–4:45 to ujrza­ł­by Wiel­ki Znak Zapy­ta­nia „co ja tu k…a robię ???”. Remik z Kubą lecieli z przo­du jeden robiąc za kierow­cę, a dru­gi za sil­nik – a ja … robiłem za światła STOP jakieś 10 metrów za nimi. Myśli były dwie: w tym tem­pie się zajadę na śmierć (byliśmy na 10km, leci­ałem w II zakre­sie i jedyne o czym myślałem to fakt, że mam przed sobą jeszcze min. 35–40km) i dru­ga myśl – na PK3 dzięku­ję chłopakom za współpracę. Zako­mu­nikowałem to zresztą na punkcie i wtedy Kuba powiedzi­ał coś, co mnie olśniło. Że z ostat­niego przelo­tu też pamię­ta tylko buty Remi­ka, które gonił, ale co najważniejsze „ Remik też kiedyś będzie musi­ał zwol­nić”. To mi dało więcej do myśle­nia, niż może­cie sądz­ić. Przed biegiem zakładałem, że takie star­ty powin­no się robić równym tem­pem (cały czas pamię­taj, że masz przed sobą jeszcze … km !). Ter­az zrozu­mi­ałem, że jak chcesz się „poś­ci­gać” to musisz pobiec na grani­cy, bo … WSZYSCY SŁABNĄ, a przewagę jaką sobie wypra­cow­ałeś ciężko innym odro­bić. Pod koniec biegu zrozu­mi­ałem jeszcze jed­ną rzecz – jak masz dobrą tlenową bazę w postaci długich wyb­ie­gań, to nawet jak się lekko „zajedziesz” na początku biegu to obniża­jąc inten­sy­wność w końców­ce spoko­jnie dociąg­niesz. Dotarło to do mnie na późniejszych przelotach, gdzie dłu­go jeszcze trzy­mal­iśmy śred­nie tem­po 5:30/km i gdzie odzyskałem przy­jem­ność z biegu.
No ale ja byłem chwilowo na PK3 i było naprawdę ciężko. Był niecały 14km (wg. budown­iczego 16,5km), ale postanow­iłem, że ładu­ję się żelem. Nie zakładałem tak wczes­nego zas­trzyku energii, ale też praw­da jest taka, że w ciągu tej 1:15h biegu nie miałem prak­ty­cznie okazji, żeby coś zjeść – tem­po biegu było na tyle wysok­ie, że nie byłbym w stanie prze­traw­ić batonów (teo­ria zakładała pod­jadanie batonów od początku co ok. 30min, no ale cóż). Za PK3 dodatkowo odpocząłem w trak­cie kon­trolowanego zrzu­tu „dwó­jecz­ki” – dzię­ki chłopa­ki, że poczekaliś­cie, bo gdy­bym tam został sam to b.ciężko było­by mi dalej wys­tar­tować. Oczyszc­zony psy­chofizy­cznie ruszyłem za Remikiem i Kubą i na tym prze­locie dostałem drugie życie. Dociągnąłem do chłopaków (a może zaczekali za mną … ?) i pole­cieliśmy dalej. Od tego miejs­ca trochę więk­szą uwagę zacząłem zwracać na mapę – fajny wari­ant na azy­mut do jezio­ra Drzęczno, potem wzdłuż jezio­ra żeby na końcu zła­pać ścieżkę na zachód (kole­j­na lekc­ja, że byna­jm­niej nie trze­ba się tak kur­czowo trzy­mać przecinek). Na PK4 utrzy­mu­je­my 8 min­u­tową przewagę, robiąc 21km (budown­iczy zakładał 24km).
Przed PK5 mała kon­ster­nac­ja, kiedy wpadamy na stary nasyp kole­jowy bez torów, którego nie było na mapie. W końcu dochodz­imy do punk­tu i po chwili przeci­namy właś­ci­wą lin­ię kole­jową. Do PK5, dzię­ki „cię­ciu” przecinek odzysku­je­my kole­jny dys­tans (u nas 27,6km – według mapy 31,0km). W tym miejs­cu nasze śred­nie tem­po z całej trasy wynosiło 5:56min/km. Autors­ki prze­bieg Remi­ka na PK6 poz­wolił nadro­bić kole­jne 2 min­u­ty – pomi­mo dwukrot­nej przeprawy wpław przez kanały, gdzie Kuba w pewnym momen­cie stracił grunt i musieliśmy szukać innego miejs­ca na przeprawę (trady­cyjnie kąpiel został udoku­men­towana fotograficznie). Na punkt wchodz­imy po niecałych 32km, zysku­jąc w porów­na­niu z opty­mal­ną trasą pon­ad 5km.
Co do samych kąpieli w zim­nej wodzie to każdy z nas reagował na nie inaczej. Na mnie wpłynęły zbaw­i­en­nie i co najważniejsze schłodz­iły mięśnie lewej łyd­ki, która zaczy­nała mi trochę dokuczać. Zim­ny kom­pres przyniósł gen­er­al­nie ulgę i co zabrz­mi lekko abstrak­cyjnie – od tego miejs­ca aż do mety biegło mi się najlepiej z całej trasy. Na 35km przyjąłem ostat­niego żela i czułem że naprawdę online casi­no łapię wia­tr. Dzię­ki temu później mogłem trochę spłacić chłopakom dług za wcześniejsze woże­nie się na kole.
Zal­icze­nie PK7 dla wielu ekip, w tym i dla nas, okaza­ło się wielką niespodzianką – dodam, że niemiłą. Gdy­bym sam atakował ten punkt, to musi­ałbym się moc­no zas­tanow­ić który wari­ant wybrać – jakoś żaden nie był ewident­ny. My z Remikiem pos­zliśmy na azy­mut przez mokradła, które zaskaki­wały nas tam gdzie ich teo­re­ty­cznie nie powin­no być. W okoli­cach punk­tu spo­tykamy kogoś z „set­ki” i razem szukamy roz­chodząc się po tere­nie. Wyglą­dało to trochę jak zabawa w Indi­an, z nosem w zie­mi oglą­dal­iśmy śla­dy i zas­tanaw­ial­iśmy się w którą stronę mogły prowadz­ić. Jok­era wycią­ga Kuba, który w pewnym momen­cie dostrze­ga lam­pi­on. Tracimy tu trochę cza­su, ale i tak mamy więcej szczęś­cia niż chłopa­cy za nami, którym przelot między PK6 i PK7 zajął godz­inę – my trafil­iśmy tam po 45min, zwięk­sza­jąc jed­nocześnie przewagę do 27 min­ut. Mogło być różnie.
Tak naprawdę na tym punkcie wygral­iśmy rajd – równie dobrze mogliśmy stracić niewielką przewagę 10min, którą utrzymy­wal­iśmy praw­ie od początku biegu.
Jeszcze tylko Kuba, jakieś 2km przed metą stwierdz­ił, że mamy go zostaw­ić – nie wiem co chci­ał robić, ale to miało coś wspól­nego z lin­ią ener­gety­czną i „nowym życiem”. O co chodz­iło ? Ja nie wiem. Ostate­cznie zebrał się i „pobiegliśmy”. Ostat­nia ses­ja foto na mostku w Czarnej Wodzie i ramię w ramię docier­amy na Metę. Po „ostrym fin­iszu” ostate­cznie wygry­wa Remik.
Dob­ie­gamy w cza­sie 4:53h pokonu­jąc dys­tans 45,350 km (czas ruchu 4:41h co dało śred­nią pręd­kość biegu 6:12 min/km).
Podsumowanie ?
Kondy­c­ja jest. Przy dobrej naw­igacji myślę, że jestem w stanie powal­czyć o 15-tkę. Trze­ba ćwiczyć.
No i najważniejsze.
W trak­cie biegu myśl o naw­igacji, a nie o samym biegu. A już nigdy o tym ile zostało przed Tobą !

Na koniec anegdota.
W bazie po rajdzie Remik usi­adł, żeby z głowy nasz­ki­cow­ać prze­bieg na mapie. Wzbudz­iło to moje duże zain­tere­sowanie. W formie żar­tu rzu­ciłem Remikowi, żeby jeszcze zaz­naczył na mapie miejsce gdzie „zrzu­całem dwójeczkę”.
Powiem tyle – dłu­go się nie zas­tanaw­iał. Po pros­tu wziął pisak i strzelił krop­kę. Tu ! Cmen­tarz kre­ta. Poczułem się naprawdę bezbron­ny. Total­na inwigilacja.
Aha, jeszcze jed­no. Nie bój­cie się. Zakop­u­ję po sobie.

 

Tekst: ZBIGNIEW BEDNARCZYK

Har­pa­gan 43 zaz­naczył się kilko­ma wyjątkowy­mi zdarzeni­a­mi. Po pier­wsze, pier­wszy raz wieźliśmy na Har­pa­gana medal­istę. Dar­ka pod­jęliśmy w Suchym Lesie.
Bez przeszkód dotar­liśmy do Czarnej Wody, zwi­ja­jąc po drodze kuzy­na Karo­la. Szy­bko pobral­iśmy paki­ety star­towe i chipy do potwierdza­nia punk­tów i szuka­jąc miejsca,
gdzie zrzu­cić graty, przy­pad­kiem trafil­iśmy na Remika.
Założe­nia przed startem były jasne: idziemy, a w szczegól­nych okolicznoś­ci­ach bieg­niemy. Jak zwyk­le na Har­pa­ganie, przed startem wys­zliśmy na boisko,
gdzie na 5 min­ut do star­tu wydano nam mapy. Z boiska na ulicę zaczęła wyle­wać się rze­ka zawod­ników. Remi­ka widzi­ałem przez chwilę i tyle.
Dałem hasło żeby się nie tłoczyć na punkcie i ruszyliśmy biegiem, bez­piecznie, sze­roką drogą. Za mostkiem mieliśmy skrę­cić w dróżkę,
dojść do przecin­ki i przecinką na punkt.
No i kur­czę, wszys­tko pasowało. Jest punkt, a więc jesteśmy sklasy­fikowani. Na następ­ny punkt mieliśmy dwie opc­je : próbować prze­jść na wprost przez dopły­wy rzeczne i grząski
teren lub bez­piecznie iść na wschód i drogą przez Wdę.
Rzu­cil­iśmy się na wprost, ale życie zwery­fykowało nasz zami­ar bo teren wydawał się nie do prze­jś­cia. Nato­mi­ast trochę na wschód widzieliśmy, że ludzie ataku­ją ten odcinek,
więc my też. Mokro szukamy kemp traw i do przo­du. Stru­ga, a nad nią prz­erzu­cony pni­ak idziemy? Nie, zbyt ślis­ki szukamy drągów do pod­par­cia się. Są. I dalej.
Ter­az rzecz­ka, mała, Też z pni­akim do prze­jś­cia. Jak­iś delik­went, chwiejąc się, powoli prze­chodzi po pni­aku. Zbiera się coraz więcej ludzi, a goś­ciu cią­gle na tym pniaku.
Ściągamy buty i skar­pety. Idziemy. Woda tylko do kolan więc nie ma prob­le­mu. Za chwilę bło­to i znów woda. Kur­czę czy to się nie skończy. Karol zal­icza bag­no po kolana. Omi­jam to miejsce z boku.
Wychodz­imy z podmokłego terenu i lec­imy na azy­mut. Znów ciek wod­ny, skrzyżowanie dróg. Jaką drogą? Wiemy gdzie jesteśmy więc, na most. Dal­szy odcinek jest banal­ny, więc biegniemy.
I jest następ­ny punkt. Przed pod­bi­ciem punk­tu określil­iśmy drogę do następ­nego. Więc lec­imy dalej. Prze­bieg bez his­torii. Po drodze widz­imy goś­cia, który człapie się jak zgnębiony.
Po numerze wiemy, że z set­ki. Parę słów otuchy dla niego. Pod­niósł twarz. Toż to nasz zna­jomy Krzysiek. Mówił, że powoli wychodzi z kryzy­su. Trzy­maj się chłopie! Po punkcie trzec­im przyjęliśmy opcję nad jeziorem. To nie był dobry wybór.
Dodatkowo dałem d..py i stra­cil­iśmy trochę cza­su. Dalej bez his­torii. Punkt zal­ic­zony. I znowu prze­bieg banal­ny, ale wchodz­imy w przecinkę za szy­bko. Idziemy, a po lewej błyszczą się kamizel­ki organizatorów.
Jest punkt. Co zro­bić z punk­tem następ­nym? Jakaś woda dwa mosty, chy­ba. Lub bez­piecznie na most po pra­wo. Chy­ba mosty są? Pew­ni­a­ki to stra­ta cza­su. Idziemy na mosty. Dobrze nam poszło. skra­camy, idziemy na kom­pas. jest dobrze
Jest pier­wszy most, na kur­sie i na ścieżce. Brak drugiego mostu !!!! Woda chy­ba głębo­ka. Idziemy wzdłuż rze­ki. Kur­czę nie ma innego mostu. Na drugim brzegu jakaś przys­tań. Trochę ludzi, obur­zonych, że nie było mostu, się zebrało.
Kur­czę. Roz­bier­am się. Chrzanić to wszys­tko, idę przez rzekę. Wszys­tko wrzu­ciłem do ple­ca­ka. Idę nie jest źle. Ola mówi, że nie wierzy, że to się dzieje. Przeszedłem. Ola się roz­biera. Jeszcze został Karol. Ola mówi, że będzie miała dla niego duży sza­cunek gdzy pójdzie na około, na most.
Karol się roz­biera. Po chwili mamy następ­ny punkt. Ola wymyśliła, że idąc na sza­gę, na połud­nie, trafi­amy na mostek, a do punk­tu mamy już tylko chwilę. I rzeczy­wiś­cie trafi­amy na rzeczkę, a w lewo 300 m na mostek. Idziemy dalej próbu­je­my znaleźć odpowied­nie ścieżki.
Te właś­ci­we nie są bard­zo widoczne. Idziemy. Z boku na innych ścieżkach widz­imy innych raj­dow­iczów. Spo­tykamy się. Mówią, że nie bard­zo wiedzą gdzie są. Nam wyda­je się, że wiemy. Na skrzyżowa­niu ścieżek idziemy w pra­wo. To nie ta ścież­ka, już to widzę. Próbu­je­my prze­dostać się na właściwą.
Gęsty zaga­jnik i bag­no nam nie pozwala. Wracamy na poprzed­nią. Idziemy. Widz­imy po lewej kamizel­ki odbkaskowe. To punkt. Nie bard­zo kon­trolu­ję już gdzie idziemy. Trafi­amy na drogę do Gotel­pa. Powoli czuć metę. Robię błąd i idziemy przez Nowe Prusy. Kur­czę blade. Obliczam czas i kilometry.
Próbu­ję zmo­bi­li­zować Olę i Karo­la by osiągnąć czas poniżej 9 godzin. Bieg­niemy. Karol mówi , że już dojdzie na pewno ale naszego tem­pa nie wytrzy­ma. Biegniemy.
Doga­ni­amy grupę raj­dow­ców ciężko się rusza­ją. Setkow­icze. Życzymy powodzenia I w przód. Ola ma wąt­pli­woś­ci czy idziemy na mostek. Dwie panie spaceru­jące po naszej drodze potwierdza­ją i życzą powodzenia. Chy­ba wywarłem wrażenie.
Bieg­niemy. Mostek, szosa, dziew­czyny z obsłu­gi Har­pa­gana. Daleko? Nie Już blisko ale meta jest na boisku. OK. Szkoła. Gdzie boisko. Jest. Stac­ja chipowa fin­is­zowa. Koniec.”Brawo Zbyszek i Ola”. To żeśmy usłyszeli. To Wojtek, który robił Har­pa­gana na trasie mieszanej.
Odd­a­je­my chipy i na lap­topie czy­tamy wyni­ki. Remik pier­wszy! Kuba dru­gi ! Darek trze­ci! hUR­RA. Odszuku­je­my ich. Grat­u­lac­je. Żeg­namy się. Obi­adek i w drogę.

 

%d bloggers like this: