Tekst: Piotr Karolczak
Jakiś czas temu zadzwonił do mnie Michał Jędroszkowiak z bardzo smakowitą propozycją: trailowy maraton na Bornholmie. Nie wiem, jak on to znalazł — ale po małym researchu uznałem, że nic lepszego w tym czasie raczej mnie nie spotka. Najtrudniejszy maraton w Danii (przynajmniej z największym przewyższeniem – zdrowo ponad 1000m, momentami wymagajacy, techniczny szlak), trzeba jechać. Przygotowania poszły znakomicie, w ramach ostatniego treningu na tydzień przed startem przebiegłem jeszcze z Remikiem Rudawską Wyrypę, utwierdzając się w nieśmiertelnej kwestii: JEST MOC!
W międzyczasie sprawy troszkę się pokomplikowały, Michał i Tomek zrezygnowali, zamiast wspólnego, rodzinnego rejsu jachtem – zostało samotne bujanie się promami w tę i we w tę po Bałtyku (bezpośrednie połączenia Polska – Bornholm, w sensownych terminach funkcjonują niestety tylko w sezonie letnim – w rezultacie płynąłem przez Szwecję, nadkładając ze 4x drogi i pieniędzy).
Baza biegu umiejscowiona była w najdzikszej i najbardziej skalistej części wyspy – na samym północnym krańcu, przy malowniczym, zalanym kamieniołomie. Zimno i wiatr, duuużo wiatru, ponad 10m/s, a w dzień startu maratonu – 13 m/s, oczywiście z deszczem ‑żeby było zabawniej. Niesamowita sceneria – dużo granitu, spore przewyższenia i wszechobecne owce przypominają nieco alpejskie przedgórza. Dodajcie do tego mewy, latarnie morskie, ruiny zamku, kilku kapliczek – i uzyskacie pełny obraz północnego Bornholmu, podobny zupełnie do niczego.
W piątek pobulderowałem odrobinę na okolicznych głazach, przetruchtałem najbardziej malownicze 8k trasy biegu zwiedzającc po drodze ruiny Hammershus i latarnię Hammerfyr (działającą) , a resztę czasu spędziłem gadając z Ricky Lightfoot (medalista mistrzostw świata w biegach górskich i world skyrunning series), i Juanem Sagastume (weteran AR i ultra na całym świecie) — jak się póżniej okazało, zwycięzcami na 50 i 100 mil. Pozostała część towarzystwa była w większości duńsko – szwedzka, i po nordycku małomówna; kameralny charakter imprezy ( po kilkadziesiąt osób startujących na poszczególnych dystansach) i pogoda również nie skłaniały do towarzyskich ekscesów, wszyscy pobunkrowali się gdzieś przed wiatrem.
No dobra. Koniec ględzenia. Sobota godzina 18:00, start maratonu na nadmorskich klifach. Wieje jak sk!@#$% i pada z każdej strony. Nie dokręciłem rurki od camelbaga i po kilkuset metrach mam pół litra lepkiego vitargo na plecach, w gaciach i butach, reszta szczęśliwie została na później. Drugi, czy trzeci kilometr – zahaczyłem i zerwałem pasek od zegarka o drzewo przy jakimś ostrym nawrocie na śliskim granicie. Nie mam już zbędnego izo , ani czasu. Zaliczam najdłuższegy poślizg na butach a w życiu – dobre 10m na ostrym zbiegu po mokrej trawie (bez gleby! J, treningi na slacklinie w końcu oddają!)Jest ok, poza tym, że kilku typów o wybitnie nordyckim wyglądzie szaleńczo wyrwało do przodu; staram się przynajmniej utrzymać kontakt wzrokowy, póki co chcę tylko przetrwać – czas na ściganie przyjdzie później.
Dwudziesty któryś kilometr (23? 25?) odrywam się od Robbie’go – sympatycznego Anglika z którym do tej pory współpracowaliśmy na trasie bawiąc się we wdzięczną zabawę pt „dorwać Duńczyka przed nami” (zakończoną sukcesem). W międzyczasie trochę się wypogodziło, granit zaczyna wysychać i co bardziej techniczne fragmenty trasy staja się coraz bardziej przebieżne. Teraz przede mną już tylko nadchodzący zmrok i szansa na rekord trasy. W zachodzących ciemnościach wybiegam na płaskowyż przy Hammerfyr. Idealny timing – w tym samym momencie włącza się latarnia morska i dostaję oslepiającą wiązkę światłą prosto w oczy…Nie strzelajcie!!! Ostatnie kilometry już w większości z górki, przerażone owce uciekające gdzieś w krzaki, kilka bramek w ogrodzeniach pastwisk i… królik który przebiegł przede mną ładne kilkaset metrów szlaku. Królika nie złapałem, rekors trasy – owszem. 3:46, poprawiony o 11 minut. Następny zawodnik dopiero dwadzieścia minut za mną – stracił sporo czasu na kóncówce którą biegł już z czołówką w ciemnościach. Ricky i Juan również poprawili rekordy trasy. Dania zdobyta. Jeszcze tylko zapakować łupy na statek i wrócić do domu. Jest ok.
Trasa biegu (fragment 8km-25km pętli dwukrotnie)
Kilka ciekawszych ujęć z trasy biegu — nie mojego autorstwa, nie lubię nic pstrykać.
Foto: Eriksen / Maltesen