Wynik tegorocznego Kierata zaskoczył chyba zwycięzcę, zważając że noc przed zawodami Maciek Dubaj spędził używając uroków knajpiarskich krakowskiego Kazimierza. Nie oszczędzał się zbytnio tak tam jak i na stukilometrowej trasie wytyczonej bezpardonowo w Beskidzie Wyspowym. Nasz zawodnik prowadził już od 15 kilometra. Jego przewaga nad peletonem systematycznie rosła ale on sam o tym nie wiedząc, wbiegał na metę po 11 godzinach i 50 minutach nerwowo oglądając się za siebie. Pobił tym samym ubiegłoroczny rekord o niespełna godzinę.
- Panie Maćku, co ma Pan w tej sprawie do powiedzenia?
‑Spotkałem rodzinkę kuropatw z pisklakami jak ze Świąt Wielkanocnych. Później, w nocy myślałem że mam halucynacje kiedy prawie rozjechał mnie pociąg retro — widmo Galicyjskiej Koleji Transwersalnej. Jej budowa ukończona została w 1884…
- Znamy Pańskie zamiłowania ornitologiczne i krajoznawcze, a czy miał pan jakieś wrażenia z rywalizacji sportowej?
— Właściwie to nie miałem kontaktu z rywalami przez większość czasu. Ale to mi nawet pomogło skoncentrować się na precyzyjnej nawigacji oraz wyczuciu optymalnego tempa.
- A czy syndrom dnia poprzedniego nie przeszkadzał?
— Syndrom dnia poprzedniego pojawił się dnia następnego. Na szczęście zdążyłem na metę także przed nim. Czuję się dość wczorajszy. Szczególnie w mięśniach ud. Do pokonywania ulicznych krawężników opracowałem już specjalną technikę. Myślę że ta umiejętność przyda mi się za jakiś dłuższy czas…
- Co dalej?
— Wracam na Kazimerz. Do widzenia.
Tylko tyle i aż tyle zdołał się dowiedzieć nasz tajemniczy szpieg Don Pedro krypt. x54.