W ostatni weekend wzięłam udział w największym maratonie MTB w Austrii — Salzkammergut Trophy.
Organizacja imprezy bardzo dobra, ale czy aż tak odbiega od naszych krajowych zawodów? Biorąc pod uwagę ogarnięcie kilku tysięcy uczestników pewnie tak, jednak jadąc pierwszy raz warto zawczasu dobrze zapoznać się z informacjami dotyczącymi imprezy.
Pakiety startowe wydawane są bardzo sprawnie. Zawierają kupon na bezcenny masaż, basen, ciepły posiłek w postaci makaronu oraz żele i batoniki energetyczne. Niestety w masie otrzymanych ulotek i książeczek trzeba wiedzieć, że są i gdzie ich szukać…
Na bufecie poza owocami nie brakowało ciast, ciasteczek, kiełbasek, piwa oraz rąk z bidonami pełnymi izotoniku na podmiane pustego.
O samej trasie niewiele, bo i poza super atmosferą oraz dopingiem, niewiele się jak dla mnie na niej działo. Szutrowa autostrada prowadziła przez 3 góry. Na długich, ciężkich podjazdach doganiałam dziewczyny, które niestety odjeżdżały mi na szybkich, niby banalnych a zdradliwych zjazdach. Dodatkowo widok zawodników wyciągających swoje rowery z lasu nie zachacał do puszczenia hamulców. Ostatecznie z czasem 4h34’12” (na trasie 73.6km i 2446m w górę) zajęłam V miejsce w kategorii AK-II.
Czy fajna trasa? Zależy kto co lubi. Na pewno lepiej by się sprawdził sztywny niż zawieszony rower. Osobiście brakowało mi sekcji z korzeniami i kamieni.
Ogólnie impreze oceniam bardzo pozytywnie, ale czy jeszcze sie na nią wybiorę…? W połączeniu z dłuższym urlopem tak, na same zawody jechać 1000km to jak dla mnie za daleko.
Pełne wyniki
Zdjęcia: Erwin Haiden (nyx.at) oraz www.sportograf.com