„ A nie można było samochodem … ?” — zapytała pragmatycznie moja 7‑letnia córa, która nie mogła zrozumieć dlaczego ktoś miałby biec ponad 100km, bo przecież do babci jeździmy samochodem. I jak tu wytłumaczyć … ?
Od 50km wiosną na Włóczykiju minęło pół roku solidnych treningów z mapą i niezbyt szybkich, ale dłuuugich wybiegań – wszystko pod okiem Remika w ramach poznańskiego TRAILteamu. Start na H‑44 na trasie TP100 miał być podsumowaniem tego sezonu. Czuliśmy się z Patrykiem jak przed ważnym egzaminem. Tylko czy przerobiliśmy materiał, z którego będą pytania ?
Założenie na bieg było proste. Biegniemy pierwszą „pięćdziesiątkę” w tempie 6:00–6:15. Czujni i zwarci. Optymalnie prosto i bez ryzyka. A potem … zobaczymy !
Szybka odprawa u Remika i spokojnie ruszamy. W końcu nasza pierwsza „setka”. Spokoju zabrakło dużej części pozostałych zawodników, którzy po starcie pognali do przodu. Spoglądaliśmy z lekkim niepokojem jak na długim przebiegu przez pola mijają nas kolejni napieracze i pocieszaliśmy się, że to niemożliwe żeby w tym tempie mieli dobiec do mety. Zanim dobiegliśmy do lasu — część „Kozaków” już szła.
W okolice PK1 docieramy w niemałym tłumie i lekko zagubieni owczym pędem wchodzimy na punkt. Biegniemy dalej, jednak postanawiamy przy najbliższej okazji trochę się urwać. Przed Starnicami odbijamy z głównej drogi na południe. Ten wariant wybiera jeszcze zapoznany Michał (nie-Marek), podkręcamy razem tempo i znikamy w lesie. Nieoczekiwanie wspinaczkę na PK2 kończymy w ścisłej czołówce. Chwilowa ekscytacja przechodzi w zdrowy rozsądek. Do mety daleko.
Pstryczka w nos dostajemy szybciej niż się spodziewamy. Przelot Doliną Słupi na PK4 wolelibyśmy zapomnieć. Próba przeprawy przez Słupię kończy się długą walką z labiryntem meandrów rzeki. Michał wybiera inny wariant, a my trafiamy na wyspę z której przez 40min nie możemy znaleźć wyjścia. Absurd goni absurd a czas leci. Kręcimy się w kółko, kompas się kręci, woda płynie z każdej strony. W końcu wydostajemy się nie mając pojęcia, w którym miejscu jesteśmy. Biegniemy na zachód do pierwszego skrzyżowania na tyle charakterystycznego, że lokalizujemy się na mapie. Potem na azymut przez śpiący las w stronę punktu. Na jednej z przecinek spotykamy większa ekipę i ostatecznie dołączamy do nich. Ta nocna orientacja nie idzie nam najlepiej i nie mamy już ochoty ryzykować. Ostatecznie na przebiegu na PK4 wyprzedza nas prawie 20 osób, co biorąc pod uwagę naszą żenującą nawigację i tak uznajemy za rewelacyjny wynik. Odrywamy się od grupy i napieramy w stronę PK5. Postanawiamy zaatakować punkt od południa, jednak wybiegając z doliny Kamiennej gubimy ścieżkę. Trochę wariacji nie na temat i szczęśliwie wypatrujemy w lesie światła czołówek idące w stronę punktu. Bingo. Tu spotykamy znowu Michała (nie-Marka) i ochoczo tworzymy trójkąt. Wtedy jeszcze nie wiemy, że w tym składzie przyjdzie nam walczyć do samego końca. Bojowo uderzamy w stronę Słupi i … stosunkiem 2:1 rezygnujemy z przeprawy. Do mostu docieramy razem z grupą „ścigaczy”, która po chwili znika w lesie. My nie mamy już ochoty na kolejne wpadki nawigacyjne i biegniemy bezpiecznie w stronę Lubunia. Bez problemu zaliczamy PK6 i tu okazuje się, że „ścigacze” zostali z tyłu. Spotkamy się jeszcze z nimi w innych okolicznościach, ale o tym później… . Na razie dowiadujemy się, że jesteśmy w okolicach 17 miejsca i zmotywowani truchtamy w stronę kolejnego punktu. W ciszy mijamy PGR Krzywań i przez pola biegniemy w stronę lasu kryjącego nasze jeziorko. Granicą lasu odbijamy na wschód i łapiemy ścieżkę ginącą w ciemności. Kierunek się zgadza. Zaliczamy punkt i szybko maszerujemy w stronę Redzikowa. Baza przyciąga nas chyba bardziej niż innych, bo na ostatnich kilometrach wyprzedzamy kolejnych zawodników. Informacja o tym, że jesteśmy na 12 miejscu mobilizuje nas do szybkiego przepaku. Apetyt rośnie. Walczymy w końcu o „dziesiątkę”. Warunek jest jeden – w ciągu dnia przebiegi muszą być idealne. Nasze tempo spada i nie możemy sobie pozwolić na „puste” kilometry. Na azymut napieramy na PK9. Punkt na szczęście jest tam, gdzie powinien być, chociaż mapa w niczym nie odzwierciedla tego co widzimy w terenie. Tu dowiadujemy się, że wskoczyliśmy na 8 miejsce. Jesteśmy wstrząśnięci i zmieszani jednocześnie. Warto było powalczyć trochę z jeżynami i drutami kolczastymi!
Przyjmujemy system 2km truchtu / 1km marszu i napieramy dalej. Zaliczamy spokojnie kolejne punkty i przecinamy na azymut kolejne pola. Pomimo zmęczenia staramy się trzymać mocne tempo marszu, do którego przechodzimy coraz częściej. Przy PK12 spotykamy tłum rowerzystów, bierzemy udział w małej fotosesji i wynagradzamy sobie dotychczasowy wysiłek paroma łykami ożywczego, złotego płynu, zagryzanego kabanosem. Spokojnie brodzimy przez zalany Las Łupawski i … schodząc z PK13 spotykamy „ścigaczy” z mostu z PK5. Podrywamy się do „biegu”, ale chęci mamy więcej niż sił.
Nerwowo oglądamy się za siebie i bezradnie widzimy jak nas dochodzą. Skacze nam poziom adrenaliny i ścinamy pole na pn-zach, podczas gdy oni napierają przed siebie drogą. Po chwili znikają nam z oczu i zaczyna się wyścig. Nasz wariant wydaje się dłuższy, ale gwarantuje bezpieczniejszy atak na sam punkt. Nie robimy żadnego błędu i idealnie wchodzimy na PK14. Chwila niepewności i JEST. Przed nami było tu tylko czterech zawodników, a to oznacza że tę bitwę wygraliśmy. Satysfakcja pełna. Udało nam się ich pokonać dzięki dobrej nawigacji – a tego w końcu się uczymy (profesor Remik będzie zadowolony). Motywacja pcha nas do przodu – teraz już nie damy sobie odebrać naszej pozycji. Najważniejsze to nie złapać kontaktu wzrokowego. Napieramy najszybszym marszem, na jaki nas aktualnie stać i nerwowo pilnujemy tyły. Ostatecznie okazało się, że na tym punkcie chłopaki stracili do nas 1h. Przewagę utrzymujemy do końca i ostatecznie prawie po 19h przekraczamy metę na 5 miejscu. Czas gorszy od zakładanego, ale też trasa trudniejsza. Do ścisłej czołówki PMnO tracimy 3,5h-4h, ale i tak wynik przerasta jakiekolwiek nasze oczekiwania. W sumie razem z nami trasę TP100 w limicie kończy 46 osób na 336 startujących. Jedno jest pewne. Gdyby nie Remik i treningi w naszym TRAILteamie to nie byłoby szans na taki sukces. DZIĘKI. A teraz nie pozostaje nic innego, jak zacząć trenować jeszcze więcej. Dodam tylko, że Remik z Kubą wygrali trasę TP50, co chyba nikogo nie zdziwiło. Na tej samej trasie Ola, Natalia i Zbyszek zajęli 42 miejsce (na 134 zawodników). Wielkie gratulacje.