Autor: Michał Lewandowski
Bieżącego roku odbyła się pierwsza edycja Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich, w ramach którego rozgrywano biegi na dystansach (podaję wymiary zmierzone przez startujących): 235 (http://ultrabiegi.pl/index.php/joomla-pages-iii/category-list/207-najdluzszy-taki-bieg-refleksje-zwyciezcow-dfbg-235km) / 107 (pomiar własny) / 43 / 21 / 10 (wymiary podane przez organizatora). Osobiście miałem okazję sprawdzić się na trasie K‑B-L (107 km), prowadzącej od Kudowy Zdrój, przez Bardo do Lądka Zdroju. Ale po kolei ;-).
Na bieg zapisywałem się w okolicach czerwca, kiedy jego długość miała jeszcze wynosić 90 km. Niedługo potem dystans wydłużył się do 93 km, by ostatecznie zatrzymać się na 103 km. To stopniowe wydłużanie było trochę niepokojące, ponieważ o ile 90 km to taki Rzeźnik plus trochę, przewyższenia prawie takie same, to jednak 103 km brzmiało już groźniej oraz straszyło większą ilością płaskich, asfaltowych odcinków. Chwilowe wahanie przełamała mała ilość osób na liście startowej (ostatecznie startowało 117, byłem najmłodszy), a także 2 kolejne punkty do UTMB :-).
Do startu udaje mi się namówić Łukasza (trenujemy razem), on z kolei przekonuje Maćka i ruszamy. Wyjeżdżamy wieczorem w czwartek, nad ranem jesteśmy już w pensjonacie. Krótka drzemka, odbieramy pakiety startowe, jakaś pizza i wreszcie o 17:30 trafiamy do autokarów mających zawieźć nas na start do Kudowy. Jesteśmy tam o 19:00, godzinę przed planowanym startem; trochę się rozgrzewamy, drobny stretching, wspólne odliczanie i startujemy.
Pierwszy odcinek trasy (do Pasterki, okolice 14 km) jest w miarę szybki: trochę asfaltu, jedno stromsze podejście i przyjemny, dość trudny zbieg w okolicach 10 km udaje mi się pokonać jeszcze w świetle dziennym. W miarę szybko spotykam Eligiusza, a ponieważ biegniemy podobnym tempem postanawiam się przyłączyć (jak się później okaże, razem przekroczymy metę – dzięki i pozdrawiam!). Sprawnie uwijamy się przy punkcie, po mniej więcej 20 sekundach zmierzamy już w stronę Szczelińca, gdzie docieramy już o zmroku. Tutaj uzupełniamy braki płynów (następny punkt za 21 km), coś na ząb, i przy ostatnim blaskach dnia przebiegamy wśród Błędnych Skał, zdecydowanie najpiękniejszy etap trasy. Niestety zaraz potem zaczynają się też moje problemy z przyjmowaniem pożywienia, które przejdą dopiero na 80 km.
Już po ciemku dołączamy do dwójki biegaczy. W kupie siła, akurat zaczynają się płaskie odcinki, czas umilamy rozmową. Do punktu na 38 km udaje się dotrzeć idealnie – w tym miejscu zakładałem czas 5:00, jest 5:00 i 43 sekundy ;-). Niestety później misternie utkany plan trochę się posypie. Tymczasem zaczynamy zdecydowanie najmniej przyjemny odcinek – 20 km prawie nieustannie płasko i po asfalcie. Zgodnie chrzcimy te 20 km “parszywą dwudziestką”. W międzyczasie czuję się coraz gorzej, kończę przezornie zabrany listek (10 tabletek) węgla aktywnego i zaczynam się “wlec”. Dwukrotnie mylimy trasę, dopiero uświadomieni krzykiem innych zawodników korygujemy pomyłki. Zaczynamy także mijać coraz więcej uczestników Biegu 7 Szczytów, którzy wyruszyli na trasę 26h przed nami i mają o 120 km w nogach więcej. W okolicach 60 km zaczyna się przejaśniać, po chwili docieramy do punktu na 68 km. Entuzjastycznie witamy długo wyczekiwany koniec asfaltu i płaskich odcinków. Jest tutaj ciepły rosół, wreszcie coś niesłodkiego. Chwilę spędzamy na punkcie, po pięciu minutach ruszamy dalej. Zaczyna się ostrzejsze podejście, razem z nim dopada mnie fala kryzysów. Przestaję nadążać, na następne 10 km zostaję sam. Próbuję zjeść cokolwiek (bezskutecznie), zaczyna dawać o sobie znać nieprzespana noc. Do punktu na 78 km docieram ledwo żywy, postanawiam przespać się godzinkę. Wypraszam u wolontariuszy śpiwór i karimatę, zjadam trochę orzechów i rodzynek i zapadam w regeneracyjną drzemkę. Na szczęście nie dane mi było pospać – po 10 minutach na punkt wpadają Łukasz z Maćkiem, szybko stawiają mnie na nogi, ale przede wszystkim elektryzują informacją, że jestem na 1. miejscu w kategorii wiekowej. Więcej nie trzeba – wyskakuję ze śpiwora i następne 29 km prawie cały czas biegnę, by po 16h 22 minutach ukończyć K‑B-L na 30 pozycji w klasyfikacji generalnej i (niestety) 2. miejscu w kategorii wiekowej.
Podsumowanie: Jak do tej pory był to mój najtrudniejszy bieg, noc spędzona w podróży przed startem też specjalnie nie pomogła. Było dużo płaskich odcinków, na których niestety nie brakowało asfaltu. Znakowanie trasy było dość dobre, jednak mimo wszystko ciemno-czerwony znacznik w biegu, który zaczyna się o 20:00, nie zawsze był widoczny. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – 2 punkt do UTMB więcej ;-).