Tekst: Magda Bartoszewicz
Ultramaraton w Krynicy był i jest dla mnie dużą lekcją pokory i “respektu” dla dystansu 100 km. Nigdy nie biegałam wg planów treningowych, nie miałam wybieganej odpowiedniej ilości kilometrów, wykonanego treningu interwałowego, tempowego czy w danym zakresie.
Biegałam tak, jak to czułam, jak lubiłam. Bieganie i treningi były dla mnie oderwaniem od codziennych problemów. Każde wyjście na pobieganie było czasem dla mnie — dla moich myśli, marzeń, planów. Biegałam swoim tempem i tak było fajnie:) Przychodziły zawody i wtedy okazywało się, że bieganie szybko i na maxa tylko na zawodach boli… i obiecywałam sobie, ze na nastepne zawody przygotuję sie konkretnie i solidnie…
Bieg Rzeźnika był biegiem “z marszu” bo wiosną nie odpuszczały kontuzje:( Mimo bólu tu i tam — Rzeźnika ukończyliśmy — ja z mocnym postanowieniem przyłożenia sie do konkretnego treningu. Postanowienie było, ale kilka dnia po Rzeźniku odbywał się maraton w Górach Stołowych więc jak mogłam nie wystartować…
Wystartowałam, było dobrze, zmęczenie po-rzeźnikowe szybko minęło, ale urazy i niedoleczone kontuzje pozostały, nasiliły sie i bardzo bolało. A tak naprawdę mocno boleć to zaczęło kilka dni później:( Dlatego bieganie i jakiekolwiek treningi na długie dwa miesiące zupełnie musiałam zarzucić:( Wrzesień… czas szybko minął, a moje kontuzje nie:( ale… mój “wymarzony” Bieg 7 Dolin w Krynicy i punkty do “wymarzonego” UTMB… i znowu rozsądek i racjonalne myślenie odeszło gdzieś daleko a ja… pojechałam i wystartowałam w ultramaratonie. Dwa miesiące zupełnie nie-sportowe, a mądra ja postanowiłam pobiec… bo przecież dam rade.
Rade dać dałam, ale z jakim skutkiem… Podczas całego ultramaratonu w Krynicy koncentrowałam sie tylko na bólu w biodrach, udach, kolanach, kostkach… wszystko mnie bolało, rwało, ciągnęło od pierwszych kilometrów. I zamiast zachować się racjonalnie i rozsądnie i zejść z trasy, żeby nie zrobić sobie krzywdy i nie pogłębić niewyleczonych kontuzji i problemow — biegłam dalej.
Jeśli ktoś jest tak lekkomyślny jak ja i “wierzy” w to, że bez treningu i wybieganych kilometrów, bez przygotowania — uda mu sie ukończyć ultramaraton górski… Uda się — jasne ze się uda i się “dobiegnie”, ale cena, którą się za to płaci nie jest niska.
Dla mnie bieg w Krynicy zakończył się kiepsko i niestety żałuję, że tam pobiegłam. Początkowo myślałam, chciałam przebiec treningowo kawałek… i powinnam była tak zrobić, ale po prostu było mi głupio zejść z trasy. Nie chciałam tego zrobić bo wydawało mi się, że to będzie oznaczało moją słabość…
Bieg ukończyłam na piątym miejscu, cierpiąc bardzo po drodze — nie tyle ze zmęczenia, bo siłę fizyczną miałam i wiem, że brakuje mi wybiegań długich — brakuje mi treningu konkretnego i jeśli zacznę “poważnie” podchodzić do kwestii treningu to starty będą łatwiejsze i będę mogła starać się walczyć z najszybszymi kobietkami ale… najpierw muszę koniecznie wyleczyć wszystkie niewyleczone kontuzje, ktore same nie chcą odejść i przejść… a tylko się pogłębiają :(
Skutek był taki, że po biegu, pod ciepłym prysznicem — zasłabło mi się, upadłam, straciłam przytomność i łokieć rozwaliłam. Rano niestety nie przyjęli mnie na ostrym dyżurze w Krynicy, bo zdarzenie miało miejsce wieczorem… Tak więc dopiero wieczorem w Warszawie… pan doktor “ładnie” zszył mi podziurawiony łokieć. Teraz mam niebieskie niteczki w ręce, która boli przeokropnie :( nie ma ani treningów, ani sauny, basenu i regeneracji — tylko ból…
Taki oto “morał” mojej relacji z ultramaratonu w Krynicy…
Teraz już naprawdę “wiem”, że trening to podstawa, a “sportowe” starty “z marszu” w zawodach ultra to mega nierozsądna głupota, której mam nadzieję, ze już nigdy więcej nie powtórzę. Więc ku przestrodze innych takich jak ja… zdrowie i odpowiedni trening to podstawa… a dopiero kiedy te dwa elementy grają to startujemy i wtedy czerpiemy z takich startów satysfakcję, bo możemy dać z siebie tyle ile trzeba.
Życzę wszystkim jak najlepszych wyników podczas jesiennych startów:) a przede wszystkim dużo zdrówka do trenowania i startowania ;)
Zdjęcia: Piotr Dymus