Nareszcie rozpoczął się sezon skiturowy! Dla naszych zawodników pierwszymi zawodami w tym sezonie był Night SkiAlp Jasna 2012 na Słowacji. Zawody te były eliminacjami dla kadry narodowej Polskiego Związku Alpinizmu na Mistrzostwa Europy, dlatego na starcie stanęli niemal wszyscy kadrowicze. Zawody odbywały się na trasach zjazdowych z Chopoka, po zamknięciu wyciągów – czyli praktycznie po ciemku. Start był wspólny dla wszystkich kategori. Trasa na całej długości dość szeroka, początkowo płaska, a pod koniec stroma i wymuldzona — po całym dniu pracowitego usypywania górek przez narciarzy i wyskrobywania lodu pomiędzy. Zaraz po starcie grupa zawodników zaczęła się powoli rozciągać i w końcu utworzyła długiego „węża”, z którego co jakiś czas wychodziły na bok pojedyncze osoby lub grupki – aby wyprzedzać. Organizatorzy nie przygotowali dla nas niestety wygodnych, równych zakosów na stromym odcinku więc wąż wił się dość chaotycznie, a ponieważ było już ciemno więc z daleka światełka na kaskach zawodników wyglądały jak poruszające się bezładnie wielkie świetliki, zmierzające w stronę górnej stacji wyciągu. Na górze po zdjęciu fok (zawodnikom zdjęcie fok, zapięcie butów i wiązań zajmuje niecałe 30 sekund) wielkie świetliki ruszały w dół i znikały zaraz za zakrętem. Przy pierwszym podejściu, kiedy minął stres związany ze startem oraz czołówka uciekła do góry i przyzwyczaiłam się już do świadomości, że „o kurczę tyle osób przede mną” oraz kiedy zaczęło się robić stromo z zadowoleniem stwierdziłam, że blisko mnie idą dziewczyny w swoich nowych, biało — czerwonych strojach i że na stromiźnie wcale się nie oddalają, a nawet zaczynam się do nich zbliżać. Podejście było naprawdę strome i wymagało solidnej pracy rąk, a także dużej uwagi gdzie się staje. Stanięcie na lodzie powodowało zsunięcie się narty, utratę równowagi i stratę cennych sekund. Widziałam, że kilku zawodników traciło równowagę i zsuwali się, niejednokrotnie pociągając za sobą innych. Mi na szczęście udało się tego uniknąć. Wyprzedziłam wielu takich zsuwających się oraz udało
mi się wyprzedzić trzy nasze biało – czerwone dziewczyny. Na górze szybkie ściągnięcie fok (zapiąć buta, przekręcić wiązanie, ściągnąć fokę, wpiąć buta, schować fokę, druga noga to samo, kijki do ręki) i jazda na dół. Zjazd był początkowo po stoku narciarskim – takie same muldy, które przeszkadzały w podchodzeniu teraz przeszkadzały w zjeździe. Potem organizatorzy kierowali nas w pobliskie zarośla, gdzie drogę wskazywały czerwone chorągiewki. Tu niektórzy pomylili drogę i zjechali za nisko, zamiast strawestować do kolejnego stoku, gdzie znowu stali organizatorzy w odblaskowych kamizelkach. Tym razem pilnowali, że by zjeżdżający nie wpadli na podchodzących, bo koniec zjazdu pokrywał się z początkiem podejścia.
Zjazd nie dał wiele odpoczynku moim zmęczonym nogom. Dojechałam do bramy startowej, szybko przykleiłam foki i kątem oka zauważyłam znajome sylwetki zabierające się do tej czynności obok mnie. Ruszyłam więc żwawo do przodu, pochłaniając po drodze żela, żeby wspomóc organizm w powtórnej drodze do góry. Drugie podejście było mniej emocjonujące niż pierwsze, być może ze względy na brak kontaktu wzrokowego z większością zawodników. Starałam się dogonić tych przede mną i nie dać się prześcignąć tym za mną. Plan powiódł się w połowie: nie dogoniłam, ale też nie dałam się dogonić. Jednak na górze, przygotowując się do zjazdu znowu zauważyłam znajomy biało – czerwony strój. Nie patrzyłam, czy pojawią się zaraz za nim kolejne… Zabrałam kijki, wiedziałam, że będzie bolało i ruszyłam w dół. Znajome światełko wskazywało zjazd na trawers, znajome choinki próbowały mnie złapać za nogi i znajomy rządek światełek wskazywał trasę podejścia (panowie mieli do zrobienia trzy kółka). Pod koniec muld, kiedy uda bolały już solidnie, znajomy biało – czerwony strój śmignął koło mnie w pozycji zjazdowej… Ostatecznie zajęłam siódmą pozycję (czwartą wśród Polek). Wyniki Foto: Monika Strojny