Noc ze środy na czwartek była dla naszych zawodników małym koszmarem. Czując moc, ruszyli bez dłuższego postoju na 52-kilometrowy etap rowerowy (N). Wiedzieli, że ich największym wrogiem będzie sleepmonster. Długo dobrze się trzymali, ale gdy mapa przestała odpowiadać realiom w terenie, po godzinie buszowania (w wykonaniu Łukasza) po krzakach w poszukiwaniu wiekowego już bardzo szlaku, postanowili oddać się szponom demona snu. Wszystko rozgrywało się w okolicach CP27, na którym pojawili się prawie dwie godziny po Szwajcarach. Byli więc ponownie na 14. pozycji. Do końca rowerowego etapu N czekał ich jeszcze półtoragodzinny podjazd na Madonna de Fenestre (ok. 900m w pionie). Czas wyjazdu ekip z CP27: (8.) Tecnu 23:15, (9.) Raidlight 0:35, (10.) Columbia 2:16, (11.) Ertips 2:53, (12.) FJS 3:45, (13.) Switzerland 7:16. Zespoły były w bardzo różnym stanie, większość naprawdę mocno wymęczonych.
Wasze ciepłe słowa zagrzewały Justynę, Maćków i Łukasza do napinania łańcuchów na niekończącym się podjeździe na ziemie… Watykanu. Tym razem nie było mowy o błędzie nawigacyjnym — dojeżdżali do Madonne de Fenestre. Mimo świętego miejsca Beniemu (kapitan Teamu Switzerland) wypsnęło się o naszych: „so fu..ing strong! They don’t need to sleep?”. Dobrze poczułbym się gdyby takie słowa ten mistrz triathlonu (i nie tylko triathlonu) wypowiedziałby na temat mojej osoby :) Dobrze było jednka zobaczyć Szwajcarów, których spanie zmogło na kilka kilometrów przed przepakiem. Jeszcze lepiej — zawodników amerykańskiego Tecnu AR, którzy z CP27 wychodzili 10 (!) godzin przed polską ekipą. Potwierdzało to regułę, że końcówki długich rajdów na takim poziomie sportowym jak we Francji rządzą się własnymi prawami. Trzeba wytrwać do mety i na tych ostatnich etapach łatwo stracić lub zyskać godziny, podczas gdy wcześniej walczyło się o minuty czy kwadranse.
Nasi tradycyjnie już szybko uwinęli się z zapakowaniem rowerów do skrzyń, lekarz opatrzył Justynie i Maćkowi M. pięty i krótko po ekipie Beniego ruszyli prężnym krokiem na 26-kilometrowy trek (etap O). Ktoś powie, że dystans nie powala. Może i nie, ale mając już 400 km w nogach zrobionych praktycznie non-stop w 120 godzin trudno już o ów prężność. Nawet niezwykle mocarne teamy ze ścisłej czołówki nie bigały na tym rajdzie. Ciężar plecaków na to nie zezwalał.
W ten sposób SALEWA TRAILteam ponownie znalazł się na 13. pozycji. Czas wyjścia z TA14: (7.) Raidlight LSN 4:34, (8.) Adidas Terex 5:26, (9.) FJS Boosted by Midroc 6:40, (10.) Ertips 7:30, (11.) Columbia 9:19, (12.) Team Switzerland 11:15, (13.) Salewa Trailteam 11:30, (14.) Tecnu Adventure Racing 11:50.
Gdy nasi ruszali na trek nowozelandzki Seagate dotarł z dużą przewagą na metę w Roquebrune Cap-Martin. Serdecznie gratulujemy wielokrotnym już mistrzom świata – Sophie Hart, Nathan Fa’avae, Chris Forne i Trevor Voyce.
Kolejne miejsca na podium zajęły szwedzkie zespoły: Thule (na mecie o 15:177) i Silva (16:08). Wszystkim należą się gromkie brawa!
Naszych zawodników po treku czeka jeszcze 58-kilometrowy rower. Dwa ostatnie etapy to już formalność przy 500-kilometrowej trasie: 2 km treku (przejście na plażę) i 5 km kajaku morskiego. Trudno oszacować możliwy czas ich pokonania. Wg wskazówek organizatora może to być jutrzejszy poranek. Najważniejsze jednak, żeby sprzęt i organizmy nie zawiodły. Bo wolę walki i mocną psychę nasi mają!