Mój pierwszy triathlon ukończyłem w Borównie koło Bydgoszczy 3 lata temu. W tym roku postanowiłem wrócić do mojej triathlonowej kolebki. 1 września odbyły się tam już po raz 6 zawody triathlonowe na dystansie Ironman. Start był w Borównie, meta na stadionie „Zawiszy” w Bydgoszczy.
Nie planowałem tego startu w tym roku, a o dystansie Ironman nawet nie myślałem. Planowałem pobiegać w górach, zaliczyć Terrathlon, czyli krosowy triathlon górski. Odwołano jednak te zawody, więc w zamian postanowiłem wystartować w Mistrzostwach Polski na długim dystansie. Moim głównym celem było ukończenie tych zawodów poniżej 10 godzin. Wszystko wskazywało na to, że dam radę: coraz lepiej pływałem, znacznie szybciej jeździłem rowerem, biegiem się nie przejmowałem, zwłaszcza po treningu w górach. Trasa w Borównie wydawała się szybka i przewidywalna, ale nie spodziewałem się, że jej długość może się zmieniać dynamicznie w czasie zawodów.
Płynąłem bardzo sprawnie, w drugiej połowie dystansu zacząłem wyprzedzać rywali, a nawet ostatnią boję nawrotową, która w pewnym momencie uparcie płynęła równo ze mną do brzegu. Pomyślałem sobie, że silny wiatr i fale spychają mnie w „maliny”. Okazało się, że boja płynie równo ze mną ciągniona przez ratowniczy skuter. Dopiero po 100 metach odpłynęła sobie w bok, a ja ku obranemu wcześniej celowi – balonowi oznaczającemu koniec pływania na brzegu. Nie wiedziałem, że przez tą pływającą boję nadrobiłem ponad 1 km pływania. Im ktoś gorzej pływał tym dalej płynął bo boja coraz bardziej się oddalała. Ale o tym dowiedziałem się dopiero na mecie.
Średnia prędkość na rowerze po 10 km wychodziła mi ok. 35 km/h. Poczułem, że jest moc i cisnąłem swoim tempem, żeby „łamać” te magiczne 10 godzin… Tylko godzina coś się nie zgadzała. Pomimo opóźnienia startu o 10 minut, pomimo założenia, że przebierałem się nawet 10 minut, to godz. 9.00 po 10 km jazdy to trochę za późno – pomyślałem sobie, że na pewno zegarek się przestawił. Żeby nadrobić trzeba było jechać swoje ciągle pod wiatr. Wiało wyjątkowo nieprzyjemnie, jakoś z boku, ze skosa – nigdy w plecy chociaż jeździliśmy po pętlach. Myślałem, że mocniej niż w Gdyni, nad morzem, powiać rowerzyście już nie ma może. Wraz z dystansem zmęczenie rosło, a średnia nieco spadała. Na końcu mimo wszystko udało się utrzymać solidne tempo ponad 34 km/h. W strefie zmian stało tylko 6 rowerów – pierwszy raz miałem okazję być w czołówce zawodów triathlonowych po pływaniu i po rowerze. Wolontariusze zabrali mi rower więc bez szamotania się pobiegłem po buty biegowe.
Na trasę biegową ruszyłem tuż za Robertem Raszplą, który w zeszłym roku zwyciężył w tych zawodach. Spodziewałem się zaciętej z nim rywalizacji bo byliśmy w jednej kategorii wiekowej, a Robert pewnie chciał zrewanżować się za Gdynię, gdzie 3 tygodnie wygrałem z nim właśnie na biegu.
Sporo kibiców na trasie dopingowało nas w parku w Myślęcinku, gdzie odbywał się jakiś piknik rekreacyjny. Najbardziej zagorzałym kibicem był głośny „garnek mocy”, który ma już nawet swoją stronę na facebook’u, a ja jestem jego fanem. Na drugiej pętli podjechał do mnie na rowerze Pan Mirek ze stowarzyszenia Rowerowa Brzoza. Zaczął mnie dopingować, coś tłumaczył o trasie, generalnie bardzo pozytywnie mnie nastrajał, kontrolował tempo… Po kilku kilometrach stwierdził, że będzie mi towarzyszył do mety na stadionie. Podał mi swojego batona, potem na bufecie przechwycił wyrzuconą przez mnie butelkę z wodą i podawał w razie potrzeby. Całe 3 godziny gadał i dopingował, pomógł przetrwać kryzys na 28–32 km. Bardzo się ucieszył, że dzielnie przetrwałem te kilka kilometrów i zacząłem biec szybciej. Jechał rowerem obok więc niektórzy zawodnicy myśleli, że biegnę pierwszy… Tak głośno dopingował, że zmobilizował do mocnego finiszu zawodnika przed mną. Bartłomiej Czyż obejrzał się, sprawdził numer, rozpoznał po kolorze, że ja także z dystansu Ironman i zaczął uciekać. Niecały kilometr przed metą musieliśmy jeszcze wykrzesać we dwóch nieco energii na ściganie. Ten mały wyścig wygrałem z niewielką przewagą.
Nie dałem rady „połamać” 10 godzin, musiałbym przebiec ten maraton jak w Zurichu w czasie 3:11, ale ostatecznie byłem zadowolony. Zająłem 4 miejsce w Mistrzostwach Polski na długim dystansie. W swojej kategorii wygrałem i chyba mogę się tytułować Mistrzem Polski w kategorii wiekowej. Sentyment do Borówna pozostał.
Zdjęcia: maratomania.pl

Wspinałem się już w Tatrach, w Alpach, w Andach, w Himalajach…
Biegałem ultramaratony: w Jordanii Desert Cup – 172 km po pustyni (9 miejsce), Sudecką Setkę (1 miejsce), Bieg Rzeźnika (1 miejsce i rekord trasy)
Startowałem w rajdach adventure: Southern Traverse w Nowej Zelandii (Mistrzostwa Świata – 10 miejsce), EcoMotion Brasil, Wilderness Scotland, Adrenalin Rush Scotland, Explore Sweden Monster, The Raid World Championship – Kanada, Subaru Primal Quest – Kalifornia, Abu Dhabi Adventure Challenge, Adventure Racing European Championships – Polska (1 miejsce).
Wreszcie nauczyłem się pływać i jestem triathlonistą, ale serce pozostało w górach i rajdach adventure, stąd polubiłem extremalne triathlony: Panasonic Evolta Tri Borówno – MP – 1 miejsce w kat. wiekowej, Celtman Extreme Scottish Triathlon, Harda Suka Ultimate Triathlon Challenge.