Chorwacki start nadchodzi wielkimi krokami, jednak wcale nie jest tak prosto zebrać cały team na wspólny trening w ciągu nadchodzących miesięcy. Taka już uroda Adventure Racing, element zespołowy to największe wyzwanie. Wszyscy mamy swoje treningi, zawody i pracę, więc zgranie wspólnych startów dla całej czwórki to nie lada projekt.
W miniony weekend nadarzyła się jednak taka wyjątkowa okazja — termin zimowej edycji Rajdu Czterech Żywiołów podpasował 3/4 zespołu… Tak więc, na starcie stanęły dwa zespoły — “dwójka” w składzie Gosia i Artur oraz “solo” Kuba, a Remik wspierał nas duchowo ze zgrupowania orientalistów…

Zimowa edycja była zimna, ale niestety nie za bardzo zimowa. Śniegu zero, za to zmrożone rano ścieżki zamieniły się po południu w tony błota i skutecznie zmniejszyły prędkości przelotowe na rowerze.
Etap pieszy jednak szedł płynnie, zarówno biegowo jak i nawigacyjnie. No może pomijając fakt, że byłem pod takim rażeniem powrotu do Adventure Racing po kilkunastu latach (!), że wystartowałem zostawiając swoją mapę na przepaku… na szczęście Artur miał zapasową i mogłem się co nieco przydać również na trasie.
Nawigacyjnie całość poszła nam całkiem nieźle (jak na chwilowy brak nawigatora) i spokojnym tempem zrobiliśmy 40km w ok 5 godzin. Ciekawostką (przynajmniej dla mnie) była “utrudniona” nawigacja na tym etapie. Trzy punkty były oznaczone na mapie na poprzestawianych lub zakrytych elementach, co nie skomplikowało na m za bardzo życia, ale dodało emocji :) Co ciekawe, utrudnienie które nam jednak napsuło krwi było zupełnie gdzie indziej, północ przesunięta względem góry mapy była detalem na który przez dłuższą chwilę nie zwróciliśmy uwagi tylko zastanawiało nas czemu te drogi takie pokrzywione względem kierunków świata…
Przepak przeszedł również na spokojnie, spora wyżerka domowych zapasów, dwa zadania specjalne (logiczne i szermiercze — polowanie na rozbujaną kaczuszkę) i czas na rower. Uprzedzając spadającą temperaturę, ubrałem się ciepło, jak się po 20 minutach podjazdu okazało, stanowczo za ciepło i trzeba było na pierwszym postoju ściągać nadmiarowe warstwy. Wspomniana wcześniej pogoda bardzo konkretnie nas spowolniła błotem w każdym możliwym miejscu. Kiedy do kompletu dołączył deszcz, już niewiele było potrzeba żeby nasze wypłukane z resztek smaru łańcuchy skrzypiały potępieńczo przy każdym ruchu.
Nasza nawigacja na rowerze stanowczo pogorszyła się po zmroku, co w połączeniu z kontrowersyjnym umieszczeniem dwóch punktów (mieliśmy rozbieżne zdania co do ich prawidłowości), urwaną linką od przerzutki Artura i coraz gorszą widocznością (deszcz i mgła) rozciągnęła etap rowerowy w nieskończoność. Na tyle mocno, że musieliśmy zrezygnować z czterech najdalszych punktów, żeby się w ogóle zmieścić w limicie…
W końcu jednak, z delikatnym wyziębieniem marznącym deszczem, wpadliśmy na metę pięć minut przed limitem, co jak się okazało, dało nam 2 miejsce na trasie Pro. Krótko podsumowując, należy to potraktować jako bardzo dobry prolog do chorwackich przygotowań :)
Dzięki dla organizatorów i do zobaczenia, było na tyle fajnie, że na pewno jeszcze zawitamy na Jurę. Widoki bardzo ładne, chociaż nieco białego zimowego krajobrazu by się przydało… Pewnie jednak przy obecnych trendach pogodowych, trzeba będzie po takie atrakcje jechać daleko na północ.
Poszukiwacz przygód, darzący nieustającym aczkolwiek nie do końca zrozumiałym uczuciem pustynie… Miłośnik psów północy i kajakarstwa górskiego. Od niedawna również pasjonat swimrun’u…